niedziela, 4 stycznia 2009

Sylwester

W paru zdaniach o sylwestrze. No więc pierwotny plan zakładał pozostanie w Tajpej i podziwianie przepięknego pokazu fajerwerków wystrzelanych z Taipei 101. Ale jak się okazało, jest to przedsięwzięcie czasochłonne, gdyż Tajwańczycy, którzy szaleją na punkcie fajerwerków jako takich, gromadzą się co roku niezwykle tłumnie przy Taipei 101 (podobno ok. 1,5 miliona osób w tym roku). W związku z tym dotarcie na miejsce, obejrzenie show i powrót, to przynajmniej 3 godziny.



Fajerwerki z Taipei 101.

Dlatego też zrezygnowałem i pojechaliśmy w sumie w 13 osób z Tajpej w góry koło Hsinchu. Tam na miejscu, w małej chatce zmieściło się prawie 100 osób. Miejsce fajne, tyle że impreza słaba. Zawalił chyba dj, bo puszczał taką muzykę, że nikt nie tańczył przez całą noc. A poza tym było sympatycznie. I co ciekawe, na sylwestrze spotkałem Hyacinth, jedną z dziewczyn, które przypadkiem spotkaliśmy w Alishan, tak więc świat jest bardzo mały :)


Jedziemy do Hsinchu.


Karolina z Sonją.


Imprezowa chatka.




Z Tajwańczykami.


Fajerwerki tez były, choc skromne.


Znowu z Hyacinth... przeznaczenie chyba :)


Dj 不好 [bu hao] - znaczy, ze kiepski :)

Średnie wrażenia z imprezy zrekompensował przepiękny widok na góry na drugi dzień. Oj, nie był to polski sylwester w górach, tzn. zamiast śniegu, piękna zieleń, a do tego słońce. Rano zeszliśmy do wioski na śniadanie, później część osób jeszcze wróciła na górę, żeby skorzystać ze słońca i widoków choć jeszcze przez chwilę.

Ładny widoczek.

Chatka za dnia.


A na drzewie są kwiatki.

Ja musiałem wracać do Tajpej na spotkanie, na które niestety nie zdążyłem, bo moja droga powrotna okazała się długa i skomplikowana. Ale dzięki temu miałem nieplanowaną wycieczkę. Otóż, na początku powiedziano mi, że dworzec jest w odległości 5-10 min. Jak się okazało, po 30 min. spaceru dworca nie było. Oczywiście biały człowiek na tajwańskiej prowincji robi wrażenie, toteż mijając miejscowych budziłem zainteresowanie. Jak się okazało, przydało się to. Przechodząc obok restauracji, oczywiście połowa klientów zaczęła mnie pozdrawiać, pytać skąd, itp. Zapytałem gdzie jest dworzec, ale niestety moją łamaną chińczyzną nie za bardzo mogłem się dogadać. I tu znowu przekonałem się jak dobrze być obcokrajowcem na Tajwanie. Otóż pani pracująca w restauracji wzięła swój skuter i zawiozła mnie pod sam dworzec :) Oj, miłe to było. Ale okazało się, że pociąg nie dojeżdża do Hsinchu, tylko trzeba się po drodze przesiadać. Akurat spotkałem dziewczynę i chłopaka, którzy jechali do Tajpej, więc się z nimi zabrałem. Tak o to w Tajpej byłem dopiero o 16, ale za to miałem całkiem fajną wycieczkę.

Tutaj pozostałe zdjęcia.


Darmowa podrzutka.

Brak komentarzy: