środa, 28 stycznia 2009

Kota Kinabalu i Park Kinabalu

Na drugi dzień planowaliśmy pojechać do polecanej nam „dżungli”. Piszę w cudzysłowie, bo jak sie okazało, była to 'dżungla' bardzo turystyczna. Ale w końcu zmieniliśmy plany i pojechaliśmy następnego dnia do owej 'dżungli', a na początek zaczęliśmy zwiedzać miasto. Najpierw poszliśmy do obserwatorium ptaków, które urządzone jest na mokradłach. Ładnie to wyglądało, szczególnie, że roślinność inna, tropikalna. Poza tym było mało wody, więc mogliśmy oglądać kraby, jakieś dziwne robaki czy odsłonięte korzenie bagiennych roślin. No i ptaki rzecz jasna.


Centrum Kota Kinabalu.




Mokradla.



Po tym podzieliliśmy sie na dwie grupy, ja z Jessicą i Magda z Andreasem. Mieliśmy złapać stopa i jako pierwsi dotrzeć do meczetu. Nam udało się prawie od razu, sympatyczna pani jednak chciała być miła i zatrzymała się, żeby wziąć naszą konkurencję :) no więc zawody nierozstrzygnięte ze wskazaniem na nas. Przyjechaliśmy do największego meczetu w mieście. Z zewnątrz przepiękny, za to w środku nieco rozczarowywał. Jakoś pusto i surowo, ale może taki urok meczetów. Nie wiem, nigdy przedtem nie byłem.


Stopem.


Meczet Miejski.


Pusto.



Z meczetu małym autobusem wróciliśmy do miasta. W autobusie byliśmy oczywiście sporą atrakcją dla tubylców :) poszliśmy jeść, a później na pobliski targ. Najpierw owocowy. Zaczęliśmy od kokosa, ale spróbowaliśmy też masę przedziwnych owoców, których nazw już nie pamiętam. Zupełnie inny zestaw niż na naszych targach. Obok był też targ z pamiątkami no i najważniejszy - rybny. To dopiero robiło wrażenie. Masa ryb, prosto z kutrów i od razu wrzucanych na grilla. Objedliśmy się, i tak siedzieliśmy nie mogąc wstać od stołu :)


Autobusem.


Wysysaja kokosa.


Targ owocowy.


Rybki.


Biala atrakcja.

No ale w końcu ruszyliśmy do hostelu. Po drodze był ogromny nocny rynek z okazji chińskiego nowego roku. Oprócz tego jakiś koncert i tłumy ludzi. A wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na piwo.


Nowy rok.


Nowy image.

Kolejnego dnia rano pojechaliśmy w okolice Góry Kinabalu (ponad 4000 m n.p.m.). Są tam organizowane wycieczki dwudniowe, ale po pierwsze były za drogie, a po drugie i tak nie mielibyśmy czasu. Dlatego pozostały nam szlaki u podnóża góry w Parku Narodowym Kinabalu. W górach było zimno, ale po kilku godzinach marszu zagrzaliśmy się porządnie. Wilgotność była tak wysoka, ze czuliśmy miejscami unoszące sie małe kropelki wody. Niestety przez tą mgiełkę niewiele udało sie zobaczyć. Różnica między naszymi górami, a tutejszymi, to przede wszystkim roślinność. Tutaj tropikalna, gęsta i bardzo zielona. Ja miałem przez cały dzień bule brzucha więc sie trochę umęczyłem i wróciłem do Kota Kinabalu nieco wcześniej niż reszta. W busie spotkałem jeszcze sympatycznych Czechów i Anglików, więc było wesoło.
Tutaj wiecej zdjec.


Dzungla.


Pod gora Kinabalu. Daleko.

Brak komentarzy: