czwartek, 29 stycznia 2009

Labuan [Malezja] i Bandar Seri Begawan [Brunei]

Rano mieliśmy wyruszyć z Kota Kinabalu do Brunei. Ja z Magdą, tak jak pierwotnie planowaliśmy, mieliśmy płynąć promami, a Jessica z Andreasem musieli lecieć. Te komplikacje stąd, że Jessica ma obywatelstwo tajwańskie, a więc masę problemów. Oczywiście do wszystkich krajów potrzebuje wizę, podczas gdy my tylko do Wietnamu. W Brunei mogła dostać 72 godzinną wizę tranzytową, ale z obawy o niemożliwość uzyskania jej w terminalu promowym, lepiej było lecieć samolotem, bo stamtąd też będziemy opuszczać Brunei. No więc rozdzieliliśmy się. My niestety pomyliliśmy się przy sprawdzaniu promów, co doprowadziło do tego, że straciliśmy szansę na złapanie drugiego promu do Brunei. Bo trzeba płynąć z przesiadką, najpierw 3h do Labuanu, a później jeszcze godzinę do Bandar Seri Begawan [Brunei]. Musieliśmy więc zostać do rana w Labuanie. Jak się okazało, nie przeszły przelewy, a Magdy karty nie działają i mimo, że do banku wydzwania od tygodnia, to nie są w stanie usunąć awarii. No więc zrobiło się trochę nerwowo, bo wylądowaliśmy na wyspie z 20 złotymi na koncie… Na szczęście mój drogi współlokator Adam, a także Joasia nas uratowali interwencyjnym przelewem na przeczekanie. Dzięki! :) Labuan jak się okazało to ciekawe miejsce. Jest to mała wyspa, miasto ma kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców i specjalny status terytorium federalnego w Malezji. Oznacza to, że funkcjonuje na specjalnych zasadach i pełni funkcję centrum finansowego. Rzeczywiście jest tu sporo luksusowych hoteli i szklanych biurowców. My odnaleźliśmy hotel najtańszy chyba na wyspie :) No cóż, low cost, to low cost. Rano wyruszyliśmy do Brunei. W międzyczasie okazało się, że Jessica z Andreasem jadą z rana do dżungli na dwa dni i się nie spotkamy, bo my przyjedziemy za późno. No więc nasza dżungla z powodu opóźnienia odpadła.

Ale jeszcze krótko o Brunei, które jest ciekawym przypadkiem. Jest to malutkie państwo, rządzone przez sułtana. Co ciekawe, wg PKB per capita w parytecie siły nabywczej, Brunei to czwarte najbogatsze państwo świata. Jest też krajem zdecydowanie islamskim. Pierwszą rzeczą, która rzuciła nam się w oczy w drodze z terminalu promowego do miasta, to wille. Jedna obok drugiej, niektóre przeogromne, po kilka samochodów na podjazdach (i to jakich!). Istny wysyp Korali. Dzięki Bogu (względnie Allahowi) pomników nie chcą stawiać. Ropa zrobiła swoje. Ale to i tak nic przy sułtanie, który jak nam powiedziano ma teraz nowy pałac z 1788 pokojami i 257 łazienkami! Ma co zwiedzać. Ponadto z Wikipedii wyczytałem, że szacuje się, że ma od 3000 do 6000 samochodów, a jego pałac jest największym na świecie.


Kopuła pałacu Sułtana.


Skromny portret Sułtana na bandarskiej ulicy.

Po zameldowaniu się w naszym hostelu, zaczęliśmy zwiedzanie. A zaczęliśmy od najważniejszego meczetu w Brunei. Ten to dopiero jest przepiękny. I to nie tylko z zewnątrz, ale i w środku w przeciwieństwie do tego z Kota Kinabalu. Niestety obowiązuje zakaz robienia zdjęć wewnątrz.


Meczet.




Gotowi do wejścia.


Nie wiem co to, ale ładne.



Po meczecie poszliśmy na nabrzeże, skąd wzięliśmy wycieczkę w górę rzeki. I to była prawdziwa rewelacja. Oglądaliśmy jakiś jedynie występujący tutaj gatunek małp, ale co najlepsze, widzieliśmy krokodyle! I to nie małe. Super wrażenie.


Na łódce.


W górę rzeki.


Szukamy małp.




Są.


Krokodyl.

W ogóle płynąc tą łódką czułem się jak na filmie z Bondem, który nieraz właśnie takimi łódkami sobie szalał. Bo rzeka i krokodyle to nie wszystko. W Brunei znajduje się miasteczko na wodzie. Jest bardzo duże, mieszka tam 6 tysięcy ludzi. Mają szkoły, policję, nawet straż pożarną. Podobno mieszkają tam, bo domy są nawet pięciokrotnie tańsze niż na lądzie. No i przekonaliśmy się, że w Brunei nie tylko mieszkają bogacze, bo wodne miasteczko, to raczej zaawansowana bieda, ale wszystko to robi ogromne wrażenie.

Więcej zdjęc tutaj.


Wodne miasteczko.


Postój taksówek.


Kontrasty.


Po lewej wodny meczet, po prawej wodna straz pozarna.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

No, muszę to napisać. Jesteś szalony!!!!!!!!!!!!!!!
Dosłownie parę tygodni temu oglądałam jakiś horror australijski oparty na faktach. Trójak młodych ludzi popłynęła taką łódeczką w górę rzeki.. I co ...pożary ich krokodyle!!!Zdjęcia zupełnie jak z filmu.
pozdr.
cioteczka B.