sobota, 10 stycznia 2009

Wokół Tajwanu - dzień 3. i 4. - Green Island (綠島)

W niedzielę rano pojechaliśmy do portu w pobliżu Taitung, skąd odchodzi prom na Green Island. Jest to niewielka, przepiękna wyspa położona blisko południowej części wschodniego wybrzeża. Co ciekawe, w Taitung pogoda była kiepska, było pochmurno, a w nocy nawet porządny deszcz. W miarę jak oddalaliśmy się od brzegu, pogoda się poprawiała, aż na samej wyspie przywitało nas pełne słońce i uwaga 27˚C! A daleko to przecież nie było, niecała godzina promem. Co więcej, gdy wracaliśmy, sytuacja była odwrotna. Tak więc, dobrze mieszkać na Green Island.

Port w Taitung.

Jako, że jest już po sezonie turystycznym, wyspa była niemal pusta. Na promie dosłownie garstka turystów. Na miejscu najpierw wynajęliśmy skutery, bo to najlepszy sposób zwiedzania wyspy. Postanowiliśmy znaleźć jakieś rozsądne cenowo i jednocześnie przyjemne miejsce. Wybór mieliśmy duży, bo wszędzie było pusto. Mieliśmy prawie prywatną wyspę :) Śmigaliśmy na naszych skuterkach, podziwialiśmy widoki, aż w końcu pojechaliśmy coś jeść. Jak na wyspę przystało, doskonałe owoce morze.


Stary port na wyspie.




Jessica z Andreasem. W głębi po lewej tzw. Mały mur chiński.


Biedactwo.








Tak się pije piwo na Tajwanie :) Przynajmniej niektórzy.

Po tym pojechaliśmy na snorkelling, czyli takie ubogie nurkowanie, tzn. pływanie z rurką po powierzchni i oglądanie rafy. Nie były to wprawdzie takie wrażenia jak nurkowanie w Kenting, ale i tak było fajnie. Podwodne życie jest tam rzeczywiście przepiękne. Później wybraliśmy się „w góry” oglądać zachód słońca.


Skuterowy snorkelling :)


很好! [hen hao]!


Rybki. Tzn. oprócz tego duzego.


Zachodzi.

Po kolacji przyszedł czas na gorące źródła. Ale nie były to takie zwykłe gorące źródła, jakich pełno na Tajwanie. W przewodniku było napisane, że są to jedne z dwóch tego typu gorących źródeł na świecie. Znajdują się kilkadziesiąt metrów od oceanu i to co je wyróżnia to woda. Otóż, woda oceaniczna jest zasysana w głąb ziemi, tam ogrzewana, a następnie wyrzucana w górę. Jest to więc jedynie słona woda, tyle że gorąca.


Za dnia.


Za nocy.

Niestety, wadą pustej wyspy okazał się brak jakiegokolwiek miejsca na wieczór. Wszystko pozamykane. Jedynie spotkaliśmy jakichś ludzi w centrum nurkowania, którzy tam sobie siedzieli razem. Przez przypadek ukradłem im nawet skuter, co zauważyliśmy po ok. pół godziny. Nie pasował mi breloczek do kluczyka :) Okazało się, że wziąłem skuter, który stał obok, a ktoś zostawił w nim kluczyk. Ale oddałem później :)

Ten nie jest kradziony.

Na drugi dzień dalej zwiedzaliśmy wyspę. Oglądaliśmy dawną wioskę aborygeńską, skaliste wybrzeże, świątynie buddyjską, a później dawne więzienia polityczne. Bo na Tajwanie przez kilkadziesiąt lat po wojnie były więzienia polityczne, założone przez ekipę Czang Kai-Szeka. Z tego, co wyczytałem, były tam nawet egzekucje więźniów politycznych, powszechne tortury itp. Gorzej niż w PRL-u. Więzienia od wielu lat są już zlikwidowane, a wyspa przekształcona w turystyczną mekkę. Niemniej jednak wciąż ta smutna historia jest tu obecna.


W dole wioska aborygeńska.



Więzienia.

Na koniec jeszcze pojechaliśmy oglądać latarnię morską i lotnisko. No i trzeba było wracać do Taitung, a stamtąd dalej do Kaohsiung.

Tutaj reszta zdjęc z Green Island.


Latarnia (jakby były wątpliwości).





Źródła raz jeszcze.


Najbielsze łydki w okolicy :) Tutaj to wartośc.


No i koniec wyspy...

Brak komentarzy: