W niedzielę rano pojechaliśmy do portu w pobliżu Taitung, skąd odchodzi prom na Green Island. Jest to niewielka, przepiękna wyspa położona blisko południowej części wschodniego wybrzeża. Co ciekawe, w Taitung pogoda była kiepska, było pochmurno, a w nocy nawet porządny deszcz. W miarę jak oddalaliśmy się od brzegu, pogoda się poprawiała, aż na samej wyspie przywitało nas pełne słońce i uwaga 27˚C! A daleko to przecież nie było, niecała godzina promem. Co więcej, gdy wracaliśmy, sytuacja była odwrotna. Tak więc, dobrze mieszkać na Green Island.
Port w Taitung.
Jako, że jest już po sezonie turystycznym, wyspa była niemal pusta. Na promie dosłownie garstka turystów. Na miejscu najpierw wynajęliśmy skutery, bo to najlepszy sposób zwiedzania wyspy. Postanowiliśmy znaleźć jakieś rozsądne cenowo i jednocześnie przyjemne miejsce. Wybór mieliśmy duży, bo wszędzie było pusto. Mieliśmy prawie prywatną wyspę :) Śmigaliśmy na naszych skuterkach, podziwialiśmy widoki, aż w końcu pojechaliśmy coś jeść. Jak na wyspę przystało, doskonałe owoce morze.
Po tym pojechaliśmy na snorkelling, czyli takie ubogie nurkowanie, tzn. pływanie z rurką po powierzchni i oglądanie rafy. Nie były to wprawdzie takie wrażenia jak nurkowanie w Kenting, ale i tak było fajnie. Podwodne życie jest tam rzeczywiście przepiękne. Później wybraliśmy się „w góry” oglądać zachód słońca.
Po kolacji przyszedł czas na gorące źródła. Ale nie były to takie zwykłe gorące źródła, jakich pełno na Tajwanie. W przewodniku było napisane, że są to jedne z dwóch tego typu gorących źródeł na świecie. Znajdują się kilkadziesiąt metrów od oceanu i to co je wyróżnia to woda. Otóż, woda oceaniczna jest zasysana w głąb ziemi, tam ogrzewana, a następnie wyrzucana w górę. Jest to więc jedynie słona woda, tyle że gorąca.
Niestety, wadą pustej wyspy okazał się brak jakiegokolwiek miejsca na wieczór. Wszystko pozamykane. Jedynie spotkaliśmy jakichś ludzi w centrum nurkowania, którzy tam sobie siedzieli razem. Przez przypadek ukradłem im nawet skuter, co zauważyliśmy po ok. pół godziny. Nie pasował mi breloczek do kluczyka :) Okazało się, że wziąłem skuter, który stał obok, a ktoś zostawił w nim kluczyk. Ale oddałem później :)
Ten nie jest kradziony.
Na drugi dzień dalej zwiedzaliśmy wyspę. Oglądaliśmy dawną wioskę aborygeńską, skaliste wybrzeże, świątynie buddyjską, a później dawne więzienia polityczne. Bo na Tajwanie przez kilkadziesiąt lat po wojnie były więzienia polityczne, założone przez ekipę Czang Kai-Szeka. Z tego, co wyczytałem, były tam nawet egzekucje więźniów politycznych, powszechne tortury itp. Gorzej niż w PRL-u. Więzienia od wielu lat są już zlikwidowane, a wyspa przekształcona w turystyczną mekkę. Niemniej jednak wciąż ta smutna historia jest tu obecna.
Więzienia.
Na koniec jeszcze pojechaliśmy oglądać latarnię morską i lotnisko. No i trzeba było wracać do Taitung, a stamtąd dalej do Kaohsiung.
Tutaj reszta zdjęc z Green Island.
Tutaj reszta zdjęc z Green Island.
Latarnia (jakby były wątpliwości).
Źródła raz jeszcze.
Najbielsze łydki w okolicy :) Tutaj to wartośc.
No i koniec wyspy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz