piątek, 9 stycznia 2009

Wokół Tajwanu - dzień 1. i 2.

W drugi dzień świąt wspólnie z Andreasem, Tamasem i jego bratem Adrianem, który przyjechał w odwiedziny, ruszyliśmy w kilkudniową wycieczką dookoła Tajwanu. Następnego dnia dołączyła jeszcze do nas Jessica – dziewczyna Andreasa. Na początek odwiedziliśmy Hualien, w którym już wprawdzie byłem, ale tym razem było zupełnie inaczej niż poprzednio. Z ciekawych rzeczy po drodze muszę wspomnieć o 13-sto kilometrowym tunelu autostradowym, którym jechaliśmy. Jest to najdłuższy tunel drogowy w Azji i czwarty pod tym względem na świecie. No i oczywiście świetnie wpisuje się w moje zachwyty nad tajwańską infrastrukturą, która robi duże wrażenie, i to nie tylko na ludziach z kraju bez autostrad, znośnej kolei… Ok, bez narzekań. U nas to wszystko przecież będzie, niedługo. No jeszcze mogę dodać, że po drodze było kilkanaście krótszych tuneli, a autostrady na wielokilometrowych odcinkach wiszą na estakadach. Ech… doczekamy się. Tym optymistycznym akcentem przejdźmy do samej wycieczki. W Hualien znaleźliśmy bardzo przyjemny, tani hostel. Zrobiliśmy sobie kolację, którą była przywieziona z prosto z Budapesztu, węgierska kiełbasa (cholernie pikantna) i kupiony w Tajpej niemiecki chleb (wreszcie normalny chleb). Jako, że był już wieczór, ruszyliśmy na miasto.


Węgierska kolacja.

Na początku trafiliśmy do fajnego pubu, z muzyką na żywo. I tu przeżyłem szok. Zespół zaczął graś, a ja z niedowierzaniem stwierdziłem, że słyszę Budkę Suflera, „Takie tango”, tyle, że po chińsku. Cieszyłem się jak głupi, bo to jednak miłe coś polskiego spotkać daleko od domu. Ale to nie koniec, zaczęli graś następną piosenkę, na co Tamas z Adrianem rzucili, że to węgierska piosenka. Doszliśmy do wniosku, że może chłopaki tłumaczą nikomu nieznane piosenki i grają jako własne :)


Chińska Budka Suflera :)



Później przenieśliśmy się do klubu, w którym zabawa była rewelacyjna. Chyba jedna z najlepszych do tej pory na Tajwanie. Różnica między wielkimi, nowoczesnymi tajpejskimi klubami, pełnymi obcokrajowców była taka, że tutaj było bardzo rodzinnie. Klub był mały i widać było, że wiele z tych osób się zna i bywa tam co weekend. Poza tym jest to już tajwańska prowincja, więc białych mało. Byliśmy jedyni w klubie, więc oczywiście byliśmy w centrum zainteresowania :) I jeszcze dziewczyny tańczyły na barze i strasznie rozkręciły imprezę. I my nawet tańczyliśmy na barze :)


Oj, dziewczyny były niezłe :)












No proszę :)


Zadymione.

Pomimo, ze nie umiem tańczyc, było fajnie.

Super się bawiliśmy, aż… No właśnie, coś sobie zrobiłem w nogę. Ciężko mi było chodzić, ale na początku jeszcze nie było tak źle. Jakoś udało się wrócić i nawet o 4 nad ranem poszliśmy na masaż. Próbowano też coś zrobić z moją nogą, ale było chyba tylko gorzej :) W ogóle było strasznie śmiesznie, bo masaż był zaraz przy naszym hostelu, którego… nie zauważyliśmy. W końcu nie mogąc trafić do hostelu ja z Tamasem i Adrianem zostaliśmy, a Andreas poszedł go szukać (bo już nie bardzo mogłem chodzić). W końcu stwierdziliśmy, że weźmiemy taksówkę. Pytamy taksówkarza, czy to daleko, a on na to, że nie tak bardzo. Wynegocjowaliśmy 90 NT, po czym przejechaliśmy 150 m i spotkaliśmy Andreasa, więc chcieliśmy go zabrać. Na co on zdziwiony stwierdził „Idioci, co robicie? Hostel jest tutaj” Oj, była kupa śmiechu. Zbiliśmy przynajmniej cenę do 60 NT :)

Cięzki powrót do domu...

Rano obudziłem się z potwornym bólem nogi. Przestraszyłem się, że to coś poważnego, więc pojechaliśmy do szpitala sprawdzić co się stało. Oj, szpital robił wrażenie. Był prawie nowy, a obsługa rewelacyjna. Tak się mną zajęli, że byłem zdziwiony. Zrobili mi rentgen, okazało się, że to tylko mocne nadwyrężenie. Dostałem leki przeciwbólowe, jakieś maści, lód, no i najważniejsze – kulę. Rachunek 2000 NT – 190 zł :/ Teraz mogłem już normalnie się poruszać (w miarę normalnie).


Skąd oni to wiedzieli?

Po tym pojechaliśmy wzdłuż wschodniego wybrzeża do Taitung, gdzie spotkaliśmy się z Jessicą, a na drugi dzień mieliśmy prom na Green Island. Po drodze przecięliśmy zwrotnik raka i w ogóle widoki miejscami były niesamowite.

Rozkręcam się :)

Wschodnie wybrzeze.




Zwrotnik raka.


Kula - moje jedyne oparcie w trudnych chwilach...

Nawet jako bazooka :)

Taitung nas trochę rozczarowało, bo pub i później klub w których byliśmy, mimo że to sobota, były zupełnie puste. Podobno był jakiś festiwal w mieście, więc może ludzie poszli tam. W klubie do którego poszliśmy było w miarę, tańczyłem nawet z moją kulą :) a oprócz tego było show robione przez dwie Rosjanki i Rosjanina. Jak na Tajwan, byli dość egzotyczni, ale całkiem fajni. I jeszcze o jedzeniu. Przewodnik polecał miejsce gdzie serwują Stinky Tofu (czyli śmierdzące tofu). Tofu to w ogóle jest bardzo typowe tajwańskie jedzenie. Występuje w bardzo wielu odmianach i jest czymś bardzo dziwnym. Stinky Tofu do tego jeszcze okropnie cuchnie. Większość obcokrajowców go nie lubi, ja też nie. Ale to tutaj było naprawdę wyśmienite. A na drugi dzień rano popłynęliśmy na wyspę. O tym w następnym poście.

Więcej zdjęc tutaj.


Taniec o kuli.



Komentarz Tamasa: Syberian pure nature...

Brak komentarzy: