wtorek, 27 stycznia 2009

Boracay raz jeszcze

Boracay, jak wszystko co dobre, szybko sie skończył. Oprócz plażowania, udało nam się także wybrać żaglówką na drugą część wyspy na snorkelling. Pod wodą ładnie, ale nie było jakoś szczególnie widowiskowo. Powiedziano nam, że ładniejsze rafy są głębiej, a więc trzeba by wybrać się na nurkowanie. A my musieliśmy wybierać pomiędzy żeglowaniem, a nurkowaniem, bo na dwie rzeczy nasz budżet już nie pozwalał. Stanęło na żaglówce, bo nurkowaliśmy przecież w Kenting na Tajwanie. Mimo to było zupełnie przyjemnie wylegiwać się na słońcu pod żaglami. Gdy wracaliśmy, to jeszcze obejrzeliśmy przepiękny zachód słońca.


Jessica.


Żyć bez niego ciężko...


Na wodę!


Czego chcieć więcej?


Moje gustowne gatki :)


Bajecznie.

Na Boracay można było też dobrze zjeść. Raz wybraliśmy się do restauracji z otwartym bufetem. Oczywiście dominowały owoce morza. Byliśmy też w fajnej restauracji urządzonej jako domek na drzewie.


W domku na drzewie.


Tak wygląda z zewnątrz.


Z czerwonego niebieskie?

Wieczorami życie na Boracay tętni, więc nie było nudno. Najczęściej odwiedzaliśmy Summer Place, gdzie pod słomianym dachem tłumy tańczyły na piasku. Rewelacja! Nawet nie będę pisał o której wracaliśmy do domu :)


Summer Place.




Wielkie butelki San Miguela.

No ale tak jak napisałem na początku, szybko przyszedł dzień wyjazdu z tego raju. Oj, żałowaliśmy, że nie zostajemy dłużej…Wróciliśmy do Caticlanu i małym samolotem do Manili. Samolot był jak nasz prywatny, bo leciało zaledwie kilka osób. Wreszcie poczułem się jak Kulczyk :) tylko whisky nie serwowali... W Manili musieliśmy odczekać kilka godzin na lotnisku i wsiedliśmy w samolot do Kota Kinabalu, które leży w malezyjskiej części Borneo. Ale o tym w następnym poście.

Więcej zdjęć tutaj.


Nasze chatki.


Papa Boracay.


VIPowski samolot.


W tle Boracay.


Manilskie slumsy na dole, u góry biznesowe Makati.

1 komentarz:

Unknown pisze...

ale mi sie zatesknilo za Boracay! :(((((