środa, 28 stycznia 2009

Kota Kinabalu

Kota Kinabalu przywitało nas niespotykaną wilgotnością powietrza, znacznie większą niż na Filipinach. Ale w końcu to już blisko równika, więc nie ma się co dziwić. Na początek parę słów o samej Malezji, która trochę mnie zaskoczyła. Wprawdzie wiedziałem, że od lat rozwija się świetnie i okrzyknięto Malezję jednym z nowych tygrysów azjatyckich, ale ciągle w mojej głowie miałem wyobrażenie kraju trzecio-światowego. A tu niespodzianka, bo Malezja w poziomie rozwoju bardzo przypomina Polskę. Jest tylko nieco biedniejsza, ale wygląda na kraj zupełnie normalny. Zaraz ktoś powie, że Polska przecież nie jest normalna. Ja już na Polskę nie narzekam od czasu, gdy pierwszy raz zobaczyłem Filipiny. Polecam dla tych, którzy marudzą, że na zachodzie to przecież jest tak wspaniale, a u nas „chore państwo”. Lepiej mieć chore państwo niż absolutny brak sprawnych instytucji państwa. Co więcej, przez ekstremalnie słabego złotego, 1 ringgit malezyjski, bank przelicza mi dokładnie po 1 zł. 3 tygodnie temu było wprawdzie 0,81, ale ten łatwy do liczenia kurs osłodził mi to, że znacznie zbiedniałem. W końcu płacę tak jakbym płacił złotówkami :)



Kota Kinabalu to jedno z większych malezyjskich miast, największe na Borneo. Bo Malezja leży na dwóch głównych obszarach. Pierwszy to Półwysep Malezyjski, a drugi to właśnie Borneo, trzecia największa wyspa świata, podzielona między Malezję, Indonezję i Brunei. I jeszcze na koniec o religii, bo tutaj to ważne. W Malezji dominuje islam (60%), następnie buddyzm (20%) i chrześcijaństwo (10%). No więc przywitały nas kobiety w chustach no i z 'oh my God' trzeba było przestawić sie na 'oh my Allah' :)

To tyle krótkiego wprowadzenia. Teraz o samym pobycie. Na początku dostaliśmy sie do hostelu, jak sie okazało znajdował się zaraz obok nocnego rynku zorganizowanego chyba z okazji chińskiego nowego roku. Trochę sie tam pokręciliśmy, a później poszliśmy na malezyjską kolację. Ciężko było wywnioskować z menu, co jest czym. Trzeba było strzelać, a więc skorzystać ze starej, sprawdzonej metody z Tajwanu :) i tak zamówiliśmy m.in. Roti Cobra czy Roti Ayam. Prawda, że ładnie brzmi. Było nawet niezłe. Wykończeni, po całym dniu w drodze no i duchotą nie do wytrzymania, szybko poszliśmy spać.


Nocny rynek.


Kolacja.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

witaj,
pięknie się to ogląda, zwłaszcza kiedy za oknem śnieg po kolana, a drogowcy jak zwykle zaskoczeni...no cóż czemu śnieg jak jest styczeń.
przywieź słońce ze Sobą.
pa.pa pozdrawiam
cioteczka B.

Maciej Żygłowicz pisze...

Właśnie patrzę na kamerkę z Sącza no i rzeczywiście zima w pełni :) Ale ta duchota tutaj jest ciężka do zniesienia... Leje się ze mnie cały czas :) No więc nigdzie nie jest całkiem dobrze :)

ahmed pisze...

visit my blog:
www.click4wealth.blogspot.com