środa, 10 września 2008

Specjaliści od kontrastów

Długo nic nie pisałem, bo niestety w hotelu w Manili nie było internetu. Teraz postaram się to trochę nadrobić. Niestety nie udało się dotrzeć na żadną plażę, bo nie było już biletów, dlatego całe cztery dni spędziliśmy w Manili. Szkoda trochę tej plaży, bo to przecież główna atrakcja na Filipinach, ale może jeszcze uda się tu raz przylecieć w trakcie semestru, bo bilety są bardzo tanie. Ja zresztą jestem ciągle nakręcony na nurkowanie, więc się posataram, żeby tu wrócić :) Ale wtedy już w ogóle bez zatrzymywania się w Manili, bo niestety ale muszę stwierdzić, że tutaj nie ma aż tylu atrakcji, żeby wracać. Cztery dni spędzone tutaj zupełnie mi wystarczą, przynajmniej jak na razie. A to dlatego, że ani nie ma zbyt dużo do zobaczenia, ani szczególnie dużych możliwości spędzania wolnego czasu. I to pomimo, że Metro Manila jest ponad 11 milionową aglomeracją. Dość szybko można odnieść wrażenie, że wszystko jest takie samo. Tzn. po początkowych wrażeniach, związanych z innością tego miejsca, wszystko wydaje się podobne, tzn. biedne, brudne, niezorganizowane. Na tym tle wyróżnia się tylko Intramuros, które ma kilka zabytów (chociaż też podobnie zaniedbanych), Makati, które jest najbogatszą dzielnicą biznesową, gdzie jest względnie normalnie i dookoła pełno wysokich biurowców no i może pola golfowe, których jest tu pełno. To dosyć uderzający widok: przez siatkę widać pięknie oświetlone pole golfowe, gdzie kilku zadowolonych panów sobie gra, a już przy siatce dwóch biedaków przeszukuje worki ze śmieciami w poszukianiu czegokolwiek, co może choć trochę ułatwić im życie. Widok wcale to nie rzadki. No cóż, trzeci świat. Można odnieść wrażenie, że państwo na Filipinach w ogóle nie spełnia swoich funkcji, że jest tak instytucjonalnie słabe, że może aż szkodliwe. I właściwie jakoś to wszystko funkcjonuje, tylko dlatego, że ludzie próbują coś robić. Dobrym przykładem jest komunikacja miejska, której właściwie nie ma. Są za to jeepneye, czyli prywatny substytut, choć słabo zorganiozwany, ale jednak jakoś działający.

Próbowaliśmy znaleźć jakieś miejsce z klubami, knajpami. Najwięcej jest ich w dzielnicy Malate, ale przyznać trzeba, że choć czuć tam tutejszą atmosferę, jest wesoło, to chyba jednak nie jest to najprzyjemniejsza okolica. Zresztą można odnieść wrażenie, że połowa tych "klubów", to raczej burdele. Zresztą, co przykre, wszelka prostytucja tutaj kwitnie. Po Malate trafiliśmy do ogromnego centrum handlowo-rozrywkowego Greenbelt w Makati. To chyba takie miejsce dla tutejszych nielicznych bogaczy i turystów. Zresztą zabrali nas tam Filipińczycy, którzy raczej wyglądali na lepiej sytuowanych. Samo centrum jest rzeczywiście na poziomie, oprócz drogich marek, można znaleźć tutaj kilkadziesiąt klubów i knajp, czynnych do późnej nocy. Pełno tu turystów i czekających na nich dziewczyn. Swoją drogą wykazaliśmy się sporą naiwnością na początku :) No więc wchodząc do jednego z takich klubów od razu zaczeły nas jakoś tam zaczepiać cztery dziweczyny. Naiwnie uwierzyliśmy w swoją atrakcyjność, spowodowaną może europejskimi rysami :) Nie tylko one nas zaczepiały, co chwilę któreś coś od nas chciały. Jednak nie daliśmy się i wkrótce zorientowaliśmy się o co chodzi. Gdy lepiej przyjrzeliśmy się kto siedzi dookoła, to okazało się, że przy stolikach można spotkać podstarzałych, otyłych i obleśnych Amerykanów, ewentualnie Autralijczyków, którzy właśnie poznają tu swoje nowe "dziewczyny", które skądinąd w większości były bardzo ładne. Widok generalnie żenujący, mi się robiło wręcz niedobrze widząć tych "turystów" dobierających się do swoich "przyjaciółek". No ale taki świat podobno. Zresztą potem zacząłem na to zwracać bardziej uwagę i doszedłem do wniosku, że to się dzieje wszędzie w Manili. I niestety człowiek jest zmuszony oglądać ten żenujący efekt naturalnego zepsucia ludzkości, bo natrafia się  a niego bez przerwy.

W całej Manili jest chyba jedna pozytywna rzecz: ludzie. Oni wydają się naprawdę szczęśliwi, są aż do przesady sympatyczni. To mnie chyba tu najbardziej zaskoczyło, bo żyje się im bez porównania gorzej niż nam, a to jednak my całe życie narzekamy.

Więcej zdjęć z Manili tutaj. Jutro napiszę trochę o Tajwanie.







Brak komentarzy: