środa, 4 lutego 2009

Singapur

Kolejny przystanek – Singapur. No tak, zbliżamy się do końca. Ale póki co, nawet nie chcę myślec, że zaraz powrót. No więc teraz o przyjemnym, a więc wracam do Singapuru. Jak się okazało, nie tylko ledwie zdążyliśmy na autobus z Malakki do Singapuru, ale też mieliśmy kłopoty na granicy. No bo Singapur to przecież „fine city” i to nie tylko dlatego, że jest tu świetnie, ale bardziej dlatego, że za wszystko można dostać karę, i to sporą. A Magda o tym zapomniała i nieświadoma przemyciła butelkę wódki :) Szybko ją wykryli, no i trochę czasu wytłumaczenie się z tego zabrało. Oczywiście nie obyło się bez zapłacenia cła, sporo droższego niż ta butelka warta. Jak się okazało autobus na nas nie zaczekał, więc z granicy do miasta jakoś musieliśmy się dostać na własną rękę. Ze sporym opóźnieniem dotarliśmy do mieszkania Macka, kolegi ze studiów, który jest tu na wymianie i nas przyjął. Do Singapuru dotarliśmy tak w ogóle opóźnieni o dwa dni wobec pierwotnego planu, więc mieliśmy tylko dwa dni na miejscu. Dlatego nie tracąc czasu, ruszyliśmy na miasto. Singapur, jako światowa metropolia robi wrażenie. Jest jednym z najbogatszych państw świata, czwartym największym centrum finansowym po Nowym Jorku, Tokio i Londynie. Przy tym, co ciekawe ma bardzo unikalny system prawno-polityczny. Relatywnie mało tutaj wolności (no chyba, że w gospodarce, która jest jedną z najbardziej liberalnych na świecie), a prawo jest bardzo surowe. O tym krążą legendy, ale rzeczywiście na zdjęciu poniżej dowód: za przejazd na rowerze w tunelu pod mostem grozi kara 1000 SGD, czyli… 2300 zł. Trzeba się pilnować po prostu.



Zwiedzanie zaczęliśmy od dzielnicy kolonialnej, następnie dotarliśmy do rzeki, z której rozciąga się widok na singapurskie city. Ale zanim zagłębiliśmy się w finansową dżunglę, odwiedziliśmy muzeum cywilizacji azjatyckich. Nie jestem fanem muzeów, bo zwykle są nudne, ale to było świetne. Spędziliśmy tam trochę czasu, ale każdemu chyba było za mało. Niestety trzeba było iść dalej, bo czas nas gonił.


Stare i nowe.


Ładne, prawda?


Muzeum.


Wieloręki Budda.


W tle City.

No więc wreszcie upragnione City. Akurat trafiliśmy na czas, gdy finansjera kończyła pracę. Na ulicach prawie wszyscy w garniturach, a w pobliskich pubach żadnego normalnego człowieka. Oj, wszyscy, poza Jessicą, która studiuje antropologię i jej to nie rusza, zamarzyliśmy, żeby tu kiedyś popracować… Nawet zaczęliśmy wybierać wieżowce dla siebie :) Ale póki co nie ma co się nastawiać, bo jak powiedziała nam koleżanka Andreasa, która tu studiuje, na razie raczej zwalniają zamiast przyjmować. Kryzys dobrze robi chyba tylko barom, bo były pełne.




City w dzień.


City w nocy.


Elegancko coś tutaj.


Za kryzys!

Po City spotkaliśmy się właśnie z Anushką, która jest z Indii, studiuje tutaj, a z Andreasem znają się z Sankt Gallen, gdzie była na wymianie. Zabrała nas na kolację do tajskiej restauracji. Jedzenie było wyśmienite! Wykończeni, wcześnie wróciliśmy do domu, no bo następnego dnia czekało nas dalsze zwiedzanie, a na opóźnienia miejsca nie mieliśmy.



Zaczęliśmy od Orchard Street, czyli najsłynniejszej ulicy ze sklepami. Oczywiście nic nie kupiliśmy, bo póki co w City nie pracujemy, a wiadomo złoty słaby… :/ Byliśmy też w ładnym parku, którego nazwy nie pamiętam, ale w każdym razie ze wzgórza rozciągał się ładny widok na miasto. No i na koniec wyspa Sentosa, pełna atrakcji dla turystów. Najbardziej spodobała nam się plaża, mimo, że popadywał deszcz. Prawie jak Boracay. W tle tylko dziesiątki statków, czekających na wejście do portu. Na wyspę można dojechać gondolą, albo kolejką naziemną. Z gondoli mieliśmy super widok na port i na miasto. No i tak nam zeszło do wieczora. Znowu musieliśmy wrócić wcześnie, bo rano mieliśmy lot do Sajgonu. W każdym razie w super ekspresowym tempie udało się odwiedzić najważniejsze miejsca w Singapurze. Miasto robi wrażenie, chociaż po pobycie w Tajpej, brakowało mi w nim chińskości. Mimo, że 75% mieszkańców to Chińczycy, to trudno odnaleźć chiński znak na ulicy, wszystko jest po angielsku. Poza tym jak na Azję, jest bardzo czysto, co też odbiera ten klimat. Nawet Chinatown było nijakie i w ogóle nie podobne do tego co widzieliśmy wcześniej.

Tutaj więcej zdjęć.


W gondoli.


Na plazy.


Statki czekają.


HGW, chcę takie w Warszawie!


Miasto z portem.

Brak komentarzy: