wtorek, 14 października 2008

Kenting - dzień 1.

"Double Ten Day"

Od piątku świętowaliśmy, a była po temu poważna okazja. "Double Ten Day", czyli 10 październik, to jedno z najważniejszych świąt na Tajwanie. Konkurencji dużej wprawdzie nie ma, bo tu się nie świętuje, lecz pracuje (dzięki Bogu o Trzech Królach, co to teraz wolne przynoszą, zamiast te świecidełka co dawniej, tutaj nie słyszeli). Dla narodu, któremu świat odmawia prawa do państwowości, ten dzień to okazja do zamanifestowania narodowej dumy. I korzystają z tej okazji. Całe Tajpej od tygodnia tonie we flagach, a ja też się w jedną zaopatrzyłem. Brak mi tylko kija, co by sobie trochę pomachać :) Ten poważny wstęp to dlatego, że Tajwańczykom należy się duży szacunek za to czego dokonali i szkoda, że świat wciąż opiera się o interesy dużych, którym nikt nie chce się narazić. Bo i po co, przecież na Tajwanie mieszkają 23 miliony, a w Chinach 1330 miliony. I co z tego, że mają stabilną demokrację (no czasem tylko, ktoś komuś da w gębę w parlamencie, ale jak dla mnie to lepsze niż tygodniowa kłótnia o samolocik, tak jakby Kaczka był nielotem... tu przynajmniej jest show :)) i wysoko rozwiniętą gospodarkę, na co pracowali przez wiele lat. Kosowo ma 40% bezrobocia i rządzi nim głównie albańska mafia, a jakoś tak wszyscy hurra! zawołali. No cóż. Rzeczywistość.

Kenting National Park

Do rzeczy, bo znów mi powie taki jeden, że nudno i za długo :)) A moje rozdęte ego ciężko to zniesie przecież. No dobra, no to pojechaliśmy razem z Andreasem (ze Szwajacarii) i Tamasem (Węgrem, ale studiującym w Anglii) na samo południe Tajwanu, do Kenting, który jest parkiem narodowym i słynie z najlepszych plaż i najbardziej tropikalnego klimatu na wyspie. O tyle dobrze, że Andreas ma tutaj samochód, więc było i szybko i wygodnie. A z Tajpej mieliśmy 500 km i mimo ogromnego ruchu udało się dotrzeć na miejsce po 7 godzinach. To co robi wrażenie, to dwie autostrady, które ciągną się przez całą wyspę, zachodnim wybrzeżem, prawie równolegle do siebie. Tajwan zabudowany jest głównie po stronie zachodniej, gdzie jest więcej płaskich terenów, bo środek i wschodnia część, to góry. Wszystkie duże miasta są właśnie tutaj. Gdy dotarliśmy na miejsce, nie mając rezerwacji, zaczęliśmy szukac jakiegoś hotelu. Sprawdziliśmy niemal całe miasteczko, i wszędzie patrzyli na nas z politowaniem, dodając, że na ten dzień to ciężko coś znaleźć juz w czerwcu. Odpuściliśmy sobie na jakiś czas i poszliśmy na plażę. Pierwsza kąpiel w Pacyfiku, a potem spałem aż do zachodu słońca. Normalnie raj :) Ruszyliśmy szukac dalej, chociaż marnie to wyglądało. Awaryjnie było tam chrześcijańskie schronisko, gdzie można było dostać materac i spac na nim razem z czterdziestoma osobami w jakimś pomieszczeniu... Ale udało się, jakieś 4 km od centrum Kenting, co więcej każdy dostał pojedynczy pokój. Biorąc pod uwagę sytuację, nic lepszego nie mogło nas spotkać. Po ogarnięciu się, ruszyliśmy zdobywac Kenting. Naprawdę zdobywac. Do miasteczka podwiózł nas syn właścicielki, małą ciężarówką! :) Oj zrobiliśmy furorę, wjazd prawie jak nasz Pan Prezydent na paradzie wojskowej, aż co chwilę, ktoś sobie robił z nami zdjęcia :) W końcu dołączyła do nas grupa Tajwańczyków. Nie mówili po angielsku, poza jednym, więc było jeszcze śmieszniej. W końcu, po kolacji wylądowaliśmy na plaży, gdzie przy pochodniach siedziały tłumy ludzi. Zaopatrzeni w chińskie specjały próbowaliśmy się jakoś dogadywać z nowymi znajomymi. Oj, było super.. A na koniec trafiliśmy na imprezę. To był udany dzień, ale jeszcze nie ten najlepszy...

Więcej zdjęć z pierwszego dnia w Kenting tutaj.
No i poniżej nowość na moim blogu, pierwsze wideo :)




Nasz wóz.


Kenting Village.


A na plaży słońce praży...


Już prawie nie.


I kto mi podskoczy?




Jedziemy!


Królowie wioski!


Pojedzeni, to zadowoleni.





Kim jest ten z lewej??

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

ale macie wypasione bryki ;)

Ania